środa, 31 lipca 2013

Podsumowanie miesiąca


W tym miesiącu
Ćwiczenia na całe ciało: joga raz (180 kalorii), ćwiczeń ogólnych razem 7 razy (ok. 3 tys. kalorii)
Ćwiczenia na bieżni: 4 razy, 687 kalorie
Ćwiczenia na schodach: 2 razy, łącznie 178 kalorii
Pływanie: 4,5 godziny (ok. 2000 kalorii)
Sauna: 5,5 godziny (11 razy) (nieprzeliczalne)
Szacunkowa ilość spalonych kalorii: ok. 6000
Postęp: lepiej się czuję, poprawiła mi się sprawność, ZMNIEJSZYŁ SIĘ CELULIT! Tak mniej więcej ze stopnia drugiego do pierwszego. Nie wiem czy schudłam, bo nie mam wagi, ale chyba niewiele lub wcale. Wymiary dodam jutro jak znajdę miarkę.

Plan na kolejny miesiąc: włączyć dietę, czyli zmienić sposób jedzenia, niestety, obserwujemy brak efektów bez drastycznych kroków

Sobota 13.07
Zaczynam ćwiczenia. To już opisałam. Krótko: Power Joga, 100 kalorii na schodach, sauna raz 10 minut.

Niedziela 14.07
TBC, 122 kalorie na saunie, 78 na schodach, sauna 15, 10, 5 minut na pierwszym poziomie.

Poniedziałek 15.07:
Dzień lenia. Nie ma o czym mówić.

Wtorek 16.07:
Godz. 20, ABT (Absolut Body Training). Kolejny dzień ćwiczeń u Pudziana z petardą w tyłku. Na dużo mniejszej sali niż poprzednia ćwiczy dużo więcej osób, tak dużo, że nie mogę policzyć. Dopóki stałyśmy (tym razem same kobiety) wydawało mi się niemożliwe skorzystanie z mat (gdzieżbyśmy się miały położyć). Ale i to się udało. Moje piekące po niedzieli z nim mięśnie pełne zakwasów nie mogły znieść takiego wysiłku, więc w pewnym momencie wykonywałam połowę powtórzeń każdego ćwiczenia. Mój Boże, jestem słaba jak kot.
Wyszłam z sali o 21:20, ale nie byłabym sobą gdybym tak od razu poszła do domu. Zostałam na bieżni i wychodziłam (a nawet przez chwilę wybiegałam) 150 kalorii na dystansie 2,5 km chyba. Na saunę nie było już czasu, bo o 22:30 zamykali siłownię. Rano Dominik raczył zauważyć, że wyglądam zdrowo, szczególnie na twarzy. No cóż.

Środa 17.07:
Godz. 20, ABT (brzuch, uda, pośladki). Tym razem jakaś malutka chudziutka kobietka z miłym głosem. Już po dziesięciu minutach przeklinałam decyzję o powrocie i zrozumiałam, że Pudzian to nic w porównaniu z tą Frau Obersturmbannführer. Zachodzi człowieka od tyłu i spokojnym głosem mówi "Niżej pupcia, kochanieńka". Wszyscy na sali krzyczeli i płakali. Po tym nie poszłam na siłownię, tylko na saunę. Ale był tłok, nawet 5 osób w pewnym momencie. Takie skutki chodzenia popołudniem, kiedy wszyscy wyszli z pracy. W tym czasie do domu wrócili rodzice z Elizą. Nie wiem czy do soboty jeszcze dostanę przepustkę na wyjście z domu.

Czwartek-Sobota 18-20.07:
Zakwasy giganty. Takie, że właściwie nie miałam jak kucnąć, chodzenie po schodach to był ból nie do zniesienia, a po płaskim chodziłam jak robocop. Na dodatek mieliśmy malowanie, przenoszenie rzeczy, sprzątanie i krzątanie się w dowolnej kolejności. Nie udało mi się wyrwać ani na chwilę, chociaż moja masochistyczna cząstka nawet chciała. W domu pełnym ludzi nawet nie było jak ćwiczyć samemu, chociaż trochę poskakałam na skakance. Ale malutko.

Niedziela-Wtorek 21-23.07:
Nadal nic. Już w Gdyni, codziennie w rozjazdach, dziecko mi nie sypia w ciągu dnia, a nocą chodzi spać o 23 lub później, co skutecznie utrudnia wszelkie plany. Zaczęłam pić Inkę z błonnikiem. Pół litra kawy zrobionej z 15 g proszku daje około 7 g dodatkowego błonnika, czyli prawie 30% zalecanego dziennego spożycia. Polecam to, jako dobry sposób na błonnik bez tabletek. To powinno znacząco wspomóc przemianę materii i proces odchudzania w ogólności.

Środa 24.07:
Zwycięstwo! Wreszcie coś się ruszyło. Z Elizą wybrałam się na basen, godzinę spędziłyśmy w wodzie. Cóż, basen z dzieckiem to może nie najbardziej efektywny sposób spalania kalorii czy poprawy kondycji mimo to jest to krok do przodu, pierwszy w Gdyni. Byłam tak napalona na ćwiczenia po tym, że byłam gotowa odpalić sobie płytę i poćwiczyć z Ewką w domu, jednak kiedy wróciłyśmy było w pół do dziewiątej wieczór a ja dosłownie padałam. Ale i tak się liczy.

Czwartek 25.07:
Rozchorowałam się i niestety, nie dałam rady nic zrobić.

Piątek 26.07:
Na siłowni nieco ponad 3 godziny. Waga wskazuje 77,1 kg, ale to ignoruję. Musiała się pomylić. A poza tym po całym  dniu jedzenia na pewno była znacznie zawyżona. Idę na godzinę ćwiczeń na całe ciało i nawet nie musiałam przerywać - nadążałam! Ale wyszłam zmachana. Potem godzinka na bieżni i 265 kalorii, następnie godzinka saunowania, standardowo 15 min. (2 poziom),  10 min. (3 poziom), 5 min. (3 poziom). Jestem hardcorem!

Sobota 27.07:
Dzisiaj 1,5h pływania w morzu, temperatura 21 stopni (co daje dodatkowe nawet 400 kalorii na godzinę). Po przeliczeniu daje to nawet 1500 spalonych kalorii. Znakomity wynik, którego nie da rady osiągnąć żadną miarą na siłowni! Polecam z całego serca. Tutaj można poczytać o pływaniu co nieco, i o tym jak najlepiej chudnąć i rzeźbić w ten sposób: http://www.samozdrowie.pl/artykuly/artykul/basen-lepszy-od-silowni,184.

Niedziela 28.07:
Nie pojechałam na siłownię, bo niestety, w weekend są tylko poranne ćwiczenia, zresztą zwykle nie bardzo ciekawe. W końcu postanowiłam poćwiczyć z Ewą Chodakowską. Odpaliłam nową płytę z tego miesiąca, Total Fitness Speed Effect. Niby ona wymyślała zestaw ćwiczeń, ale pokazuje je jej bardzo apetyczny kolega. Miły mężczyzna chwalił mnie co chwilę i mówił, że dam radę, co powodowało naprzemienne zalewanie falami śmiechu i złości. Ale jednak po raz pierwszy rzeczywiście ćwiczyłam do końca. Obserwujemy wzrost motywacji, milordzie! Ćwiczenia są sensowne, wydaje mi się, że nie jakieś strasznie ciężkie, takie akurat. Oczywiście spłynęłam potem od stóp do głów, więc tak lekko znowu nie było. Ale polecam, polecam na początek.

Poniedziałek 29.07:
Pure Szperk, godz. 16 TBC. Było nieźle. Potem 145 kalorii (20 min.) na bieżni. Wpadam w depresję, bo Pan obok biegnie 35 min. i już spalił 450 kalorii, a Pani obok biegnie tyle co ja chodzę i spaliła 300 z groszem. Ale ja nie będę tyle biegać, niedoczekanie, to przecież okropne. Postanowiłam spróbować czegoś nowego i poszłam na orbitrek. Zeszłam po 5 minutach i chyba 21 kaloriach. Bardzo drogich kaloriach. To było straszne przeżycie. Kto wymyślił to narzędzie tortur? Potem sauna, już standardowo, wszystkie trzy razy na tym drugim poziomie. Waga na siłowni pokazała 76,0 kg. Świetnie. To może oznaczać, że albo mniej piłam na siłowni, albo mniej jadłam, a w ostateczności, że rzeczywiście jestem lżejsza. Ot sens ważenia się w ciągu dnia.
Okazuje się, że przez najbliższe 20 minut nie będzie autobusu, a jest już po w pół do 8 i rodzice czekają u babci, żeby zabrać mnie i dziecko. Idę więc na piechotę. To miał być kawałek. Kiedy doszłam, moja koszulka była bardziej mokra niż ta po treningu i nawet kurtka tak przesiąkła, że jeszcze 4 godziny później była cała wilgotna. To był hardcore trening.

Wtorek 30.07:
Kilogram tłuszczu ma ładunek energetyczny o wartości 7716 kcal. Tyle trzeba spalić ponad to, co się je, aby „zgubić" 1 kg tłuszczu. No to powodzenia.
Dzisiaj znowu w domu, umówiłam się z Kasią na spacer na 19, więc nie mogłam iść na siłownię. Ale odpaliłam Speed effect z Tomkiem i jeszcze zestaw ćwiczeń na brzuch stąd: http://www.youtube.com/watch?v=2YVk__M0hh4&feature=player_embedded
Niby w tym Speed Effect piszą, że ćwiczy brzuch-uda-pośladki, ale brzuch czuję mało, dlatego sobie dołożyłam. Ten zestaw jest okropny, ale skuteczny. Zrobiłam raz, więcej nie dałam rady.

Środa 31.07:
Straszne zakwasy po wewnętrznej stronie ud. Tułam się z Elizą na basen.Tam spędzamy 3 godziny z czego dwie w wodzie. Super!

niedziela, 28 lipca 2013

Kilka słów o Pure Szperk

waga: haha! nie wiem, bo nie mam!
BMI: bez wagi nie ma BMI
obwód w pasie: 90 cm (super)
obwód w talii: 74 cm (bardzo dobrze)
obwód w tyłku: 104 cm (nieźle)
obwód w udzie: 64 cm (tragicznie)


W ten piątek, 26.07, byłam po raz pierwszy na siłowni w Galerii Szperk w Gdyni. Ponieważ wiele osób jest z okolic, a ponadto, to co tam zobaczyłam jest zaskakujące, postanowiłam poświęcić temu kilka słów.

Przede wszystkim wiedząc, że siłownia w Szperku jest o połowę mniejsza od mojej macierzystej w Warszawie nie byłam przygotowana na nic szczególnego. Nie spodziewałam się sauny, podejrzewałam, że będzie biednie, bo i Galeria mała i raczej na uboczu, więc czego się tu spodziewać? Bardzo się pomyliłam. Zastałam typowy standard Pure (u nich szafki, urządzenia i wyposażenie jest wszędzie dokładnie takie samo) a ponadto bardzo klimatycznie podświetlane na niebiesko prysznice i bardzo przytulną saunę (może nieco małą, ale istniejącą, co właściwie było niespodziewane). Powierzchnia jest z całą pewnością mniejsza, ale i ludzi mniej, co powoduje, że właściwie nie widać różnicy. Wszystkie przyrządy na miejscu, ludzie mili, sale do treningów wygodne i znakomicie klimatyzowane. Gorąco polecam! Myślałam, ze będę chodzić częściej do Klifu, bo podejrzewałam, że tam będzie lepiej, ale Szperk mnie tak pozytywnie zaskoczył, że z całą pewnością wracam tam jutro.



Spędziłam tam godzinkę na znanym mi już TBC (total body cośtam), które było dość lekkie, wystarczająco lekkie, żebym dała radę zrobić całość, niewystarczająco, żebym nie spłynęła cała od stóp do głów. Babeczka nie widziała moje drogiego Pudziana albo miłej frau oberstrumpbbahnfurer. Potem standardowo już poszłam na bieżnię. Chciałam się lekko rozkręcić, więc mówię sobie: 100-150 kalorii, nie więcej. Włączam telewizorek, szukam jakiegoś programu informacyjnego (na bieżniach nie ma dźwięku, więc nic innego zwykle oglądać nie ma sensu, na informacyjnych zawsze przynajmniej można coś poczytać) i trafiam na Trudne Sprawy, czyli jak to mówi jeden z moich uczniów: dramat ludzki na śniadanie. Trudne sprawy z napisami! Ha! Może bym normalnie nie obejrzała, ale to lepsze niż kanał informacyjny. Wybiegałam 150 kalorii a tu reklama i nie poznam zakończenia! Przełączyłam się na chód i oglądam dalej. Wychodziłam 265 kalorii do końca odcinka (to przez te reklamy na Polsacie). No i zobaczcie, wszystko można, trzeba mieć tylko dobrą motywację. Pomyślałby ktoś, że jak się ma taką wagę jak ja to już jest dobra motywacja. Okazuje się, że nie, najlepsza motywacja to ciekawość. Dobrze, że zaraz potem nie było kolejnego odcinka, bo z tej ciekawości bym tak schudła, że aż bym się w sobie zapadła.

Na koniec mala sauna w kilka osób, dwie babeczki opowiadają sobie jak to jedna z nich nienawidzi siostry chłopaka i nie może patrzeć na jej małe dzieci. Niedobrze mi się z tego robi i pocę się jeszcze bardziej niż zwykle. I dobrze, przynajmniej więcej toksyn ze mnie wyjdzie. Z tamtej dziewczyny, sądząc po jej słowach, też ma co za paskudztwo wychodzić. Może to była właśnie taka forma oczyszczania saunowego. Ktoś inny by pomyślał, że sauna oczyszcza przez pory, ją za to oczyszczała przez język.

Po skończonej trzygodzinnej ponad zabawie obieram się w szatni cała zadowolona z dobrze wykonanej roboty i mimowolnie słucham rozmowy dwóch innych dziewoi. Obie śliczne, szczupłe i wysportowane. Jedna opowiada drugiej, jak to któregoś razu wychodzi z siłowni zadowolona z dobrze odbytego treningu. Jak ja teraz, myślę sobie. Idzie na parking, mija dwóch facetów z któ¶ych jeden mówi do drugiego:
- Ej, zobacz jaka fajna dupa!
- Nooo...
- Szkoda, że taka gruba...
Mina mi zrzedła. Świat jest naprawdę okrutny.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Gdy nie ma dzieci w domu...

waga: 73,5 kg (przynajmniej nie jest gorzej)
BMI: 25,4 (nadwaga, nadal)
obwód w pasie: 94 cm (źle)
obwód w talii: 76 cm (to samo)
obwód w tyłku: 106 cm (źle)
obwód w udzie: 62 cm (źle)

Coż, na początek stwierdzam z przykrością, że spuchłam, lecz mam zamiar z tłuszczową opuchlizną walczyć, a co!

Eliza wyjechała w piątek przed południem. Do końca dnia nie mogłam się pozbierać, w takim byłam szoku (chyba), za to już w sobotę z samego rana (czytaj: dwunasta, jak mówią stare ludzie, w obiad) poszłam na siłownię. Odkupiłam od koleżanki karnet do grudnia, będę za niego płacić 130 miesięcznie, wstyd nie chodzić. Więc poszłam.

Dotarcie na siłownię zajmuje mi równo godzinę, albowiem najbliższa mojego domu i tak jest po drugiej stronie Wisły i jeszcze za Pragą, czyli na przeklętym Gocławiu, tam, gdzie diabeł dobranoc mówi. Ale lepszy Gocław niż np. Bródno czy Tarchomin, które leżą jeszcze bardziej zatopione w krainę pierwotnych ludzi zza Wielkiej Rzeki Wisły, zwanymi dalej TUBYLCAMI. Są oczywiście bliższe siłownie z tej sieci, ale mądrzy panowie pod krawatami przeliczyli sobie to dobrze trzy razy i im wyszło, że jak Natalia miałaby wybrać Gocław czy np. Centrum, Złote Tarasy, to wybierze Centrum. Wyszło im, że pewnie nie ona jedna. To sobie liczą za tę korzystną lokalizację niespełna dwukrotnie więcej. Jeżeli nie chcesz płacić, płacz i uciekaj przed tubylcami.

Jedynym na co mogłam pójść, bo ostatnim o tak późnej porze, była Power Joga. Spodziewałam się jakiegoś jogowego mistycyzmu czy coś, ale w sumie oprócz kilku wschodniobrzmiących słów, których nie powtórzę, był to mało wyczerpujący aerobik, raczej bez tego power, co ma w nazwie. Chociaż może jak na jogę był to power? Nie chcę wtedy chyba wiedzieć jak wolno ruszają się na zwykłej. Przeczytałam potem, że została ona wymyślona dla niecierpliwych Amerykańców, żeby dawali radę i się nie nudzili. Jutro znowu na nią idę, więc zobaczę jak mi się spodoba za drugim razem. Mam takie zakwasy, że nic innego by mi nie wyszło. Ale po kolei.

Zaraz po tej jodze, która zajęła mi godzinę i dała do myślenia stwierdziłam, że nie po to człowiek się tłucze tu godzinę w jedną i godzinę w druga stronę, żeby tylko godzinę spędzić na miejscu. Poszłam więc obejrzeć PRZYRZĄDY. Już zaraz po wejściu, kiedy to zdezorientowana krążyłam szukając szatni damskiej (wrodzony szósty zmysł za to od razu zaprowadził mnie do męskiej, ale w końcu przyszłam tam ćwiczyć, na przyjemności czas znajdzie się potem) dostrzegłam automatyczne schody. Widziałam je ostatnio na popularnym portalu, dlatego mnie szczególnie zaciekawiły. To taka bieżnia, tylko, że ze schodkami. Dokładnie taka jak na tym zdjęciu:
Pomyślałam sobie, że to świetny pomysł, nie od dziś wiadomo, że wchodzenie po schodach znakomicie kształtuje pośladki. Podeszłam do nich pewnym krokiem, żeby nikt nie nabrał podejrzeń co do mojej totalnej zieloności w sprawie obsługi tego typu urządzeń, i przystąpiłam do dzieła. Tu był koniec mojego kozactwa. Widząc oczyma wyobraźni siebie, która zaraz po włączeniu urządzenia spada z niego i ląduje na ziemi wśród tych wszystkich gapiących się mięśniaków była tak przerażająca, że stałam pięć minut i studiowałam wszystkie przyciski w celu uniknięcia tak straszliwego losu. Nie będę opisywać jak wreszcie do tego doszłam. Ale doszłam, włączyłam i nawet dość szybko nauczyłam się zmieniać prędkość a w końcu także włączać wentylator, co po chwili okazało się zbawieniem. Powiedziałam sobie: ok, idziesz, idziesz, to wychodź, no, na początek niewiele, 100 kalorii, a jak będzie szło świetnie to 200.

Po 50 zrobiłam sobie przerwę. Według tego monstrum weszłam na 22 piętra. 50 kalorii. 22 piętra. 50 kalorii. 22 piętra. Przecież 50 kalorii to szklanka zielonej neaste o obniżonej ilości cukru! Kiedy dochodziłam do 100 pot się lał mi nawet z uszu, a tentno momentami przekraczało 200, co, jak sobie potem uświadomiłam, było maksimum dla mojego wieku. Kiedy zeszłam stamtąd w głowie mi się kręciło i nie mogłam się utrzymać na nogach. Czułam się za to świetnie. I dlatego nie mógł to być jeszcze koniec na dzisiaj. Postanowiłam znaleźć saunę.

Cóż, byłam już wykończona, ale nie po to człowiek pozbywa się dziecka, żeby leniuchować na kanapie. Stwierdziłam, że z całą pewnością nic nie zrobi mi tak dobrze jak sauna. Rozebrałam się do majtek, owinęłam ręcznikiem i jazda. Bogu dzięki sauny damskie i męskie są osobno, w każdej szatni, to znacząco ułatwia korzystanie z nich w taki sposób, jak Pan Bóg nieprzykazał, czyli skąpo odzianym. Pobieżnie przestudiowałam regulamin korzystania, sprawdzając czy nie w przeciwwskazaniach miesiączkowania (nie zauważyłam, a było), zanotowałam w pamięci, że mam być sucha i mam ta siedzieć pomiędzy 5 a 15 minut. Tyle. Weszłam. Na najniższym z trzech poziomów leży naga do rosołu kobieta. Zszokowana stwierdzam, że pewnie lesbijka. Od razu przypominają mi się amerykańskie filmy, w których faceci czatują na siebie w saunach. Nic z tego. Wskakuję na najwyższe piętro, będę ją miała na oku.

Zdejmuję okulary, kładę obok i , ciągle owinięta ręcznikiem, leżę i oglądam migoczące światełka na suficie. Czeka mnie 10 minut prób postawienia obu stóp na rozgrzanym drewnie. Nie udało się do końca. Czuję się dobrze, trochę gorąco, ale póki leżę nie ma co narzekać. W końcu stwierdzam, ze już mam dość, naga baba uciekła chwilę wcześniej, więc dezercja nie będzie wstydem. Wstaję. Próbując podnieść okulary poparzyłam palce. Głupie dziewczę, myślę, podnosząc je nieco po omacku, bo niespodziewanie zrobiło mi się ciemno przed oczami, kto normalny wziąłby okulary do sauny?

Wychodzę, ledwo trzymając się na nogach, co zrzucam na karb gorąca, i zakładam parzące okulary na nos, bo wkurza mnie to, że nic nie widzę. Po raz pierwszy w życiu sytuacja się jednak nie poprawiła. Jestem mocno przegrzana, w uszach mi huczy a przed oczami nic. Idę od ściany do ściany jak najgorszy pijak modląc się, żeby nie przewrócić się na mokrej podłodze, której nawet nie mogę dobrze zobaczyć. Byle dojść do szafki, wezmę szampon, wrócę pod prysznic, tam się ochłodzę i wszystko będzie dobrze. Gdy doszłam do szafki nie widziałam już jednak nic. Otworzyłam ją cudem i zaczęłam gorączkowo uderzać ręką o torbę w poszukiwaniu szamponu. Zrozumiałam, że nie dam rady ani chwilę dłużej, zrobiłam chwiejne dwa kroki do tyłu, usiadłam ciężko na ławce i w tamtym momencie cały mózg mi się wyłączył. Usłyszałam ledwo jak podbiega do mnie jakaś kobieta, pytając czy wszystko ok, każde mi się położyć, podnosi nogi do góry, i tak trzyma kilka minut. Mówiła coś o poparzeniu na mojej skórze i o tym, że przesadziłam, że nie mogę tak się forsować. Jak tylko dałam radę powiedziałam jej, że już ok, że wszystko dobrze i żeby się nie martwiła. Posadziła mnie na ławce i kazała poczekać kilka minut sto razy pytając czy na pewno wszystko w porządku zanim wyszła. Gdy jednak minęła chwila, wrócił mi wzrok i słuch postanowiłam wznowić operację prysznic. Wstałam, otworzyłam szafkę i chwilę potem ocknęłam się całkiem goła na ziemi, bo ręcznik mi się zsunął, gapiąca się w sufit niewidzącymi oczyma. Leżałam tak jeszcze minutę śmiejąc się z samej siebie, gdyż śmiech z siebie jest dobry w każdej sytuacji, dziękując Bogu, że nikogo nie ma w szatni, żeby zobaczył mnie w tej chwili hańby. Cóż, gdy tylko wstałam były tam dwie rozbierające się kobiety, które prawdopodobnie były tam cały czas. Nie posiadałam się ze wstydu.

Opuściłam siłownię po 3 godzinach, słaniając się i dygocąc, słaba jak kot i mądrzejsza o nowe doświadczenia. Po powrocie do domu usiadłam do komputera i dokładnie dowiedziałam się jak korzystać z sauny. Polecam w tym celu szczególnie tą stronę:
http://sauny.w.interia.pl/sauna_procedure.htm

Powiem tylko krótko, że następnego dnia też wróciłam na siłownię. Byłam tam już o 9 do mężczyzny wyglądającego jak pół Pudzianowskiego, który ćwiczyl 50 kobiet i jednego mężczyznę w czymś co nazywa się TBC i ABT czy coś w tym stylu, ale ogólnie chodzi w tym o to, że się pocisz i męczysz przy użyciu stepów, ciężarków, piłek i mat. To była straszna, ale piękna w swej grozie godzina i z pewnością do tego wrócę. Mięśnie mnie piekły jakby ktoś podkładał pod nie ogień, jestem jednak za to wdzięczna. Potem poszłam na bieżnię, na której chodziłam 24 minuty w tempie od 4 do 7 km/h i wychodziłam 122 kalorie, następnie przeniosłam się na schody, którym oddałam kolejne 78, wchodząc przy tym na 34 piętra. Następnie poszłam na saunę. Zgodnie z zaleceniami: najpierw prysznic z myciem, potem najniższy poziom 15 minut, całkowity prysznic z wychłodzeniem ciała, odpoczynek 20 minut, najniższy poziom 10 minut, wychłodzenie, odpoczynek 20 minut, i znowu 10 minut najniższy poziom (bo mi się dobrze leżało) i wychłodzenie. Obok mnie, za którymś razem, leżała kobieta owinięta ręcznikiem. Phi, prychnęłam falując gołym ciałem, You Know Nothing, kobieto.

Z siłowni wyszłam po 4,5 godzinach, zmęczona, ale bynajmniej nie słabująca. Cóż, czegoś się chyba nauczyłam.