piątek, 25 grudnia 2015

Metamorfoza z Chodakowską. Tydzień dwudziety czwarty.

Poniedziałek 14.12
Po wczorajszym CrossFicie czuję przyjemnie moje wypompowane ręce, więc aby tego nie stracić robię, mimo krótkiego czasu Szok Trening. Gdzieś w 4/6 wpada do mnie Ania, więc robię jeszcze jedną rundę i osiągam dobry efekt. Już wieczorem będę gorąco to wspominała.

Wtorek 15.12
Zakwasy w rękach są bardzo mocne i byłoby nieroztropne dalsze ich nadwyrężanie, więc zastanawiam się nad tym co mogłabym zrobić. Nasuwa się Secret, bo jest najbardziej precyzyjny i nieobciążający zarazem, ale trwa aż 50 minut, a mój syn demoluje mieszkanie niczym tornado, więc każda minuta jest na wagę złota. Przypomniałam sobie o zapomnianym już nieco DetoCell Academy. Trening tylko 30 minut, w tym już rozgrzewka (czyli krócej niż Szok Trening), wszystko skakane i stane, głównie na uda. A ćwiczenia angażujące te największe mięśnie potwornie podkręcają metabolizm. Więc aby schudnąć - idealne!



Środa 16.12
Dzisiaj po raz pierwszy od trzech miesięcy zrobiłam Skalpel i moja miłość do tego treningu wybuchła na nowo. On jest najlepszy! Jak mogłam bez niego żyć?!

To był mój 120. trening (głównie) z Ewą Chodakowską, 50. z cyklu Metamorfoza 88 dni do Nowego Roku.

Czwartek 17.12
Mój odwołany CrossFit nie wrócił, więc poszłam na 20. Okazało się, że na to nie działa karnet studencki i muszę dopłacić 15 zł! Rozbój w biały dzień!

Na zajęciach jest zupełnie inna atmosfera niż to zwykle bywa w czwartki, a bardziej jak w niedziele. Szybko się kapuję, że dzisiejszy trening będzie zdecydowanie bardziej siłowy. Po rozgrzewce każą nam się dobrać w pary. Podchodzę do babeczki, na oko 40 lat, mała taka, ubrana normalnie, nie jakieś profesjonalne ciuchy i jeszcze gdy pytam czy ma parę pyta mnie czy jestem pierwszy raz, co ja rozumiem w ten sposób, że ona jest. Myślę - będzie spoko, lepiej z babeczką niż z facetem, nie będziemy się niezdrowo napędzać. Ta zresztą, taka chudzina, może nawet potrzebować mojej motywacji.

Jak bardzo się myliłam zrozumiałam zdecydowanie za późno. Były trzy stacje, na każdej spędzałyśmy 5 minut (!), każda robiła po 30 sekund, potem zamiana.
Najpierw 5 minut podciągania na obręczach. Padłam po trzeciej rundzie. Ale chudzina robi swoje dzielnie, więc głupio mi odpuścić. Ciągnę do końca, chociaż wyglądam jak inwalida.
Stacja druga - wyciskanie kettli nad głowę. Na każdą rękę 8 kg, łącznie 16! Tu już wiedziałam, że mam do czynienia z twardą sztuką. Powinnam była odpuścić w połowie, wziąć mniejsze, wyciskać tylko jeden, ale chora ambicja mi nie pozwoliła. Mięśnie mi latały jak szalone, modliłam się tylko, żeby sobie tego na głowę  nie spuścić i dociągnęłam do końca.
A na końcu, trzecia stacja, był martwy ciąg ze sztangą. Większość dziewcząt robiło samym gryfem, ale moja partnerka nałożyła od razu 30 kg. Nie było wyjścia - ja ćwiczyłam z tym samym obciążeniem. Już wiedziałam, że to wszystko to za dużo, więc robiłam powoli i bardzo pilnowałam techniki. Ale pewnych rzeczy nie oszukasz, już i tak wcześniej przegięłam.
Po ćwiczeniach czułam się świetnie, naprawdę. Zmęczona, ale jeszcze rozgrzana. To, że będzie źle zaczęłam rozumieć dopiero godzinę później. A wieczorem już miałam pojęcie, że jutro co najwyżej poćwiczę uda.

Piątek 18.12
Za to już rano wiedziałam, że uda będą trudne do wykonania. Ręce bolały mnie tak jak jeszcze nigdy w życiu i zrezygnowałam z treningu na rzecz delikatnej rozgrzewki górnych partii ciała, co by się lepiej czuły. Do końca dnia było ciężko, tak bardzo, że urwałam się z uczelni, a na zakupach chciałam gryźć podłogę. Miałam wrażenie, że mam poważną grypę.



Sobota 19.12
To jak było w piątek było niczym w porównaniu z tym jak było w sobotę. Ręce miałam całkowicie bezwładne, miałam problem z pisaniem, nawet na telefonie. Ubranie kurtki było wyczynem, ale raczej zespołowym, z moim mężem. Nie obyło się bez leków przeciwbólowych i maści rozgrzewających, które w zasadzie nic nie dały. Zaawansowane tortury to mały pikuś. Pomogło dość dopiero grzane piwo w dobrym towarzystwie wieczorem.

Niedziela 20.12
Musiałam odwołać, z najcięższym sercem, niedzielny CrossFit. Nie dałam rady! Pakowanie się do wyjazdu na Święta było i tak ponad siły. Już nigdy, nigdy więcej nie popełnię takiej głupoty!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz