Bez nadwagi.
Akceptująca siebie, szczęśliwa mama i żona, kochana przez cudownego mężczyznę.
Zapracowana i zagoniona.
Nie mająca na nic czasu.
Wegetarianka od 9 lat.
Żywiąca się warzywami i owocami - czasem.
Bez fast foodów.
Z wylewającym się pociążowym brzuszkiem, z rozstępami, z niechlujnie opadającą pupą.
Z niedopasowaną do realiów garderobą.
Zakompleksiona, ale nie do przesady.
Potrafiąca wciągnąć pół litra lodów o 11 wieczorem do filmu.
Kilka razy w tygodniu.
W ciągu dnia nie mająca czasu zjeść śniadania.
I obiadu.
Lunchu też.
Zjadająca na mieście to, co się akurat dało kupić i nadrabiająca wszystko w domu, na kolację.
Pragnąca zmiany.
Nienawidząca ćwiczeń w domu - Chodakowska? Fajna babka, ale to nie dla mnie!
Kiedyś ćwiczyłam. Jak było? Fajnie, lubiłam to. Ale szczuplejsza nie byłam.
Chociaż w sumie ludzie mówili, że jestem zgrabniejsza. Ale czy to nie jest tak, że każdy tak powie, jak powiesz, że ćwiczysz?
- Hej, wiecie, spędzam na siłowni po 4 godziny dziennie, 4 razy w tygodniu.
- Tak?! Ooo! Widać! Widać, oczywiście, że widać, od razu jak weszłaś to zupełnie inaczej. Taka... zgrabniejsza.
Taaaaak... Ale przyszedł czas, kiedy mój mąż powiedział coś o wymówkach; że niby zawsze jakieś mam. I pomyślałam - już mu się nie podobam. Jestem gruba! Boże! Co ja mogę teraz zrobić?!
I tak już następnego dnia ja i Ewa spotkałyśmy się na Skalpelu. Mężowi powiedziałam po 6 tygodniach dopiero. Ale za to jakich sześciu tygodniach!!!
Jak on teraz na mnie patrzy :)
Warto było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz