waga: nie będę podawać wagi z siłowni w tym zestawieniu, bo musiałabym się spalić ze wstydu
BMI: bez wagi nie ma BMI
obwód w pasie: 92 cm (całkiem nieźle)
obwód w talii: 76 cm (powrót do przeszłości)
obwód w tyłku: 106 cm (norma)
obwód w udzie: 62 cm (norma)
BMI: bez wagi nie ma BMI
obwód w pasie: 92 cm (całkiem nieźle)
obwód w talii: 76 cm (powrót do przeszłości)
obwód w tyłku: 106 cm (norma)
obwód w udzie: 62 cm (norma)
Ćwiczenia na całe ciało: ćwiczeń ogólnych razem 5 razy (ok. 2100 kalorii)
Ćwiczenia na orbitreku: 3 razy, łącznie 565 kalorii
Pływanie: 2 godziny (ok. 300 kalorii)
Sauna: 1 godzina (2 razy) (nieprzeliczalne)
Szacunkowa ilość spalonych kalorii: ok. 3025 (gorzej niż w zeszłym tygodniu, przez dwa dni lenia; ale trochę te dni nadrobiłam i nie jest najgorzej )
Postęp: przede wszystkim waga na siłowni w niedzielę wskazuje 74,7 kg czyli dokładnie 2,5 kg mniej niż dwa tygodnie temu. Marta mówi, że mam płaski brzuch i trzeba przyznać, że jest nieco bardziej płaski. Chyba można powiedzieć, że nawet obiektywnie spadł mi obwód. Mamy za sobą tydzień sukcesów!
Plany na kolejny tydzień: kontynuować suplementację karnityny, troszeczkę więcej i ciężej ćwiczyć po aerobiku (ale bez przesady), ćwiczyć w weekend chociaż coś (będzie to czas powrotu do Warszawy, więc będzie to graniczyć z cudem), kupić czerwoną herbatę i ciemne pieczywo jako początek drugiego podejścia do zdrowszego żywienia.
Poniedziałek 5.08:
16 TBC, znakomicie się ćwiczyło, babka sadystka, przez pół godziny kazała nam ćwiczyć z przysiadzie. I tak jak z sadystką z piątku, która katowała nas na brzuch - pierwsze 15 minut to mordęga, wszystko pali i czujesz, że nie wytrzymasz, a potem nagle obojętniejesz i już tylko się nudzisz. Zastanawiam się co to jest za magiczna granica. Ale jestem wdzięczna za jej istnienie. Inaczej bym umarła. Potem 22 minuty na orbitreku i 155 kalorii. Następnym razem chyba zwiększę obciążenie, czuję się już pewniej. Waga na siłowni wskazuje 76,1 kg. Świetnie po prostu. Po co ja wstaję z kanapy? Potem już poszłam na saunę i tu zaskoczenie - czułam się jak za pierwszym razem, czyli okropnie. Nie mogłam wytrzymać, tak mi się w głowie kręciło. Byłam słaba jak kociak. Musiałam skrócić każdą z trzech serii. Pomyślałam, że może okres się zbliża, chociaż nigdy w życiu nie czułam tego i nie miewałam żadnych symptomów. A tu proszę - miałam rację! Czyli sauna najlepszym sprawdzianem na koniec cyklu.
Wtorek 6.08:
Najgorszy pierwszy dzień cyklu w moim życiu. Miałam zimne poty i kręciło mi się w głowie jakbym od wczoraj nie wyszła z sauny. Wypad na siłownię niestety odpadał, jak zresztą w ogóle cokolwiek. Miałam takie wyrzuty sumienia, że myślałam, że się popłaczę. Ale nic nie mogłam poradzić. Witajcie, dodatkowe kilogramy, Natalia leży i czeka.
Środa 7.08:
Dzisiaj, już tradycyjnie, wybrałyśmy się z Elizą na basen do Gdańska. W wodzie spędziłyśmy dwie godziny. W tym czasie, żeby tak całkiem się nie nudzić robiłam sobie wymachy nóg, wodne przysiady, nożyce, podskoki. Wiem co myślicie i pewnie się nie mylicie - musiałam wyglądać jak idiotka. Ale co poradzę? Jak moja figura nie ruszy z miejsca do 16.08 to jak ja się mężowi na oczy pokażę? Nie będę mogła wrócić do domu. Po powrocie z basenu zmierzyłam się miarką i nadal moje wymiary się nie zmieniły (od czasu, kiedy kilka dni temu spuchłam szpetnie). Jestem zrozpaczona. Rzuciłam słodzenie, piję tylko zieloną herbatę (czerwona mi się skończyła jakieś dwa tygodnie temu, kupię w Warszawie), codziennie jem niesłodzony jogurt z owocami na kolację (lub śniadanie, zamiennie) a od kilku dni nawet tylko pieczywo Wasa na śniadanie lub kolację (to nie był mój wybór, skończył się chleb, moi rodzice chleba nie jedzą, brata nie ma a ja ciągle zapominałam kupić; z całą pewnością to nie jest dobra rzecz, chodzę wypompowana przez brak węglowodanów złożonych). Od razu uprzedzam - to nie żadna przemyślana dieta, po prostu czyszczę lodówkę i tak się złożyło, że jedyne czego tu nie brakuje to jogurtu naturalnego, pieczywa Wasa, owoców i pomidorów z ogórkami. Jeszcze są sery pleśniowe. To sery też jem. Jak się to skończy, mówię sobie, to wtedy kupię coś co chcę. Ale zawsze zanim skończę rodzice kupią nową zgrzewkę jogurtu, mleka, kobiałkę jakiś trzech równych owoców i warzywa sałatkowe. I od nowa. Oni chyba się tak żywią przez cały rok z małymi zmianami. Nie wiem, ale tak myślę. W pogodni za energią zrobiłam babeczki z konfiturą jagodową i już wpurgnęłam dwie, a coś czuję, że się na tym nie skończy. Ach, ludzka słabości. No ale ile można!
Czwartek 8.08:
Niestety, nie ćwiczyłam. Spotkałam się z Olą i to wszystko jej wina, wysoki sądzie. A poza tym odmawiam składania zeznań bez mojego adwokata.
Piątek 9.08:
Siłownia po trzydniowej przerwie w ćwiczeniach (środowy basen się właściwie nie liczy). Ćwiczenia TBC szły mi szczególnie mizernie, aż myślałam, że się popłaczę, nie mogłam wytrzymać w podporze za rękach a od szerokich przysiadów bolą mnie kolana. Babka twierdziła, że mają boleć, bo to od niewyćwiczenia. Ale jednak! Za to spędziłam 32 minuty na orbitreku i spaliłam 260 kalorii przy zwiększonym obciążeniu. Pierwszy dzień picia Karnityny, o której pisałam w poprzednim poście. Waga na siłowni wskazuje 75,4 kg. Byłam tak wzruszona, że nie mogłam złapać tchu a serce waliło mi jak młotem. Ale mógł to być też efekt dużej ilości kofeiny w tym napoju odchudzającym. Potem stwierdziłam, że to pewnie przez te trzy dni stopniało mi 0,7 kg mięśni i nadal jestem tak samo tłusta. To bardziej prawdopodobna wersja.
Sobota 10.08:
Godz. 22:30 a my z mamą odstawiamy fitness. Dzień bez ćwiczeń dniem podwójnie straconym! Dzień był parszywy - czuliście to? Cały dzień beznadziejnego nastroju i pogody. Cud, że znalazłyśmy w sobie energię chociaż wieczorem. Wypiłam też shot karnitynowy, ale postanowiłam ograniczyć je do dni na siłowni. Na razie. Potem może kupię hurtowo w Pruszkowie, to będę pić codziennie. Trafiłam dzisiaj na kilka specjalistycznie wyglądających stron, które mówią, że to nic nie działa i nie ma sensu brać. Można po prostu świra dostać. Razem z mężem ustalamy, że ta utrata wagi nie wynika z utraty mięśni, a resztek mózgu, co wszystko wyjaśnia.
Niedziela 11.08:
Godz. 10, TBC. Mega intensywne stepy, padam na twarz, potem nie daję rady siłowo. Daleka droga przede mną, naprawdę. Potem zostaję na strechingu godzinkę. Na koniec, dla dobicia zmordowanego już organizmu jeszcze wchodzę na orbitrek. Tak na pół godzinki. Ale po 15 minutach spotykam Martę i nici z planów by były. Ale nie, ćwiczymy razem. 30 minut i chyba ok. 150 kalorii, czyli lajcik. Potem jeszcze stepper, 5 minut chyba 60 kalorii. Bardzo dużo, jestem zszokowana jak łatwo gubić na stepperze. Wrócę na niego! Potem Marta namawia mnie jeszcze na ćwiczenie brzucha z obciążaniem (jedno z narzędzi tortur ma takie zastosowanie). Po 3 godzinach schodzę z placu boju. Ponieważ jeszcze nigdy nie spędziłam 3 godzin cały czas na ćwiczeniach jestem wykończona, że aż nie wiem gdzie idę, w dodatku padł mi telefon co potęguje dezorientację. Telefon jest trochę jak zastępczy mózg, z tym, że coraz częściej zapominamy uruchomić właściwy i lecimy na zastępniaku. Już do końca dnia z niej nie wyszłam. Za to jest pocieszenie, wielkie pocieszenie dla mnie: waga na siłowni wskazuje 74,7 kg. Jestem tak szczęśliwa, że mało się nie popłakałam.
Tego dnia wypiłam napój z l-karnityną, tauryną, ale bez kofeiny i w sensie przyspieszenia tętna różnicy nie czuję wcale. Ale jest mniej smaczny...
Natalka, jestem z Ciebie dumna. Na siłowni wyglądałaś świetnie, a na dodatek zmotywowałaś mnie do dłuższej rozgrzewki na orbitrekach. Obyśmy się częściej spotykały na siłowni, masz na mnie dobry wpływ! :)
OdpowiedzUsuńPS: Nie dość, że mamy takie same sportowe staniki, to jeszcze mamy takie same torby! Zauważyłam jak już wychodziłaś i nie zdążyłam Ci powiedzieć :)
:D ale świetnie! dziękuję za uznanie! i do zobaczenia na siłowni :P
OdpowiedzUsuń