środa, 31 lipca 2013

Podsumowanie miesiąca


W tym miesiącu
Ćwiczenia na całe ciało: joga raz (180 kalorii), ćwiczeń ogólnych razem 7 razy (ok. 3 tys. kalorii)
Ćwiczenia na bieżni: 4 razy, 687 kalorie
Ćwiczenia na schodach: 2 razy, łącznie 178 kalorii
Pływanie: 4,5 godziny (ok. 2000 kalorii)
Sauna: 5,5 godziny (11 razy) (nieprzeliczalne)
Szacunkowa ilość spalonych kalorii: ok. 6000
Postęp: lepiej się czuję, poprawiła mi się sprawność, ZMNIEJSZYŁ SIĘ CELULIT! Tak mniej więcej ze stopnia drugiego do pierwszego. Nie wiem czy schudłam, bo nie mam wagi, ale chyba niewiele lub wcale. Wymiary dodam jutro jak znajdę miarkę.

Plan na kolejny miesiąc: włączyć dietę, czyli zmienić sposób jedzenia, niestety, obserwujemy brak efektów bez drastycznych kroków

Sobota 13.07
Zaczynam ćwiczenia. To już opisałam. Krótko: Power Joga, 100 kalorii na schodach, sauna raz 10 minut.

Niedziela 14.07
TBC, 122 kalorie na saunie, 78 na schodach, sauna 15, 10, 5 minut na pierwszym poziomie.

Poniedziałek 15.07:
Dzień lenia. Nie ma o czym mówić.

Wtorek 16.07:
Godz. 20, ABT (Absolut Body Training). Kolejny dzień ćwiczeń u Pudziana z petardą w tyłku. Na dużo mniejszej sali niż poprzednia ćwiczy dużo więcej osób, tak dużo, że nie mogę policzyć. Dopóki stałyśmy (tym razem same kobiety) wydawało mi się niemożliwe skorzystanie z mat (gdzieżbyśmy się miały położyć). Ale i to się udało. Moje piekące po niedzieli z nim mięśnie pełne zakwasów nie mogły znieść takiego wysiłku, więc w pewnym momencie wykonywałam połowę powtórzeń każdego ćwiczenia. Mój Boże, jestem słaba jak kot.
Wyszłam z sali o 21:20, ale nie byłabym sobą gdybym tak od razu poszła do domu. Zostałam na bieżni i wychodziłam (a nawet przez chwilę wybiegałam) 150 kalorii na dystansie 2,5 km chyba. Na saunę nie było już czasu, bo o 22:30 zamykali siłownię. Rano Dominik raczył zauważyć, że wyglądam zdrowo, szczególnie na twarzy. No cóż.

Środa 17.07:
Godz. 20, ABT (brzuch, uda, pośladki). Tym razem jakaś malutka chudziutka kobietka z miłym głosem. Już po dziesięciu minutach przeklinałam decyzję o powrocie i zrozumiałam, że Pudzian to nic w porównaniu z tą Frau Obersturmbannführer. Zachodzi człowieka od tyłu i spokojnym głosem mówi "Niżej pupcia, kochanieńka". Wszyscy na sali krzyczeli i płakali. Po tym nie poszłam na siłownię, tylko na saunę. Ale był tłok, nawet 5 osób w pewnym momencie. Takie skutki chodzenia popołudniem, kiedy wszyscy wyszli z pracy. W tym czasie do domu wrócili rodzice z Elizą. Nie wiem czy do soboty jeszcze dostanę przepustkę na wyjście z domu.

Czwartek-Sobota 18-20.07:
Zakwasy giganty. Takie, że właściwie nie miałam jak kucnąć, chodzenie po schodach to był ból nie do zniesienia, a po płaskim chodziłam jak robocop. Na dodatek mieliśmy malowanie, przenoszenie rzeczy, sprzątanie i krzątanie się w dowolnej kolejności. Nie udało mi się wyrwać ani na chwilę, chociaż moja masochistyczna cząstka nawet chciała. W domu pełnym ludzi nawet nie było jak ćwiczyć samemu, chociaż trochę poskakałam na skakance. Ale malutko.

Niedziela-Wtorek 21-23.07:
Nadal nic. Już w Gdyni, codziennie w rozjazdach, dziecko mi nie sypia w ciągu dnia, a nocą chodzi spać o 23 lub później, co skutecznie utrudnia wszelkie plany. Zaczęłam pić Inkę z błonnikiem. Pół litra kawy zrobionej z 15 g proszku daje około 7 g dodatkowego błonnika, czyli prawie 30% zalecanego dziennego spożycia. Polecam to, jako dobry sposób na błonnik bez tabletek. To powinno znacząco wspomóc przemianę materii i proces odchudzania w ogólności.

Środa 24.07:
Zwycięstwo! Wreszcie coś się ruszyło. Z Elizą wybrałam się na basen, godzinę spędziłyśmy w wodzie. Cóż, basen z dzieckiem to może nie najbardziej efektywny sposób spalania kalorii czy poprawy kondycji mimo to jest to krok do przodu, pierwszy w Gdyni. Byłam tak napalona na ćwiczenia po tym, że byłam gotowa odpalić sobie płytę i poćwiczyć z Ewką w domu, jednak kiedy wróciłyśmy było w pół do dziewiątej wieczór a ja dosłownie padałam. Ale i tak się liczy.

Czwartek 25.07:
Rozchorowałam się i niestety, nie dałam rady nic zrobić.

Piątek 26.07:
Na siłowni nieco ponad 3 godziny. Waga wskazuje 77,1 kg, ale to ignoruję. Musiała się pomylić. A poza tym po całym  dniu jedzenia na pewno była znacznie zawyżona. Idę na godzinę ćwiczeń na całe ciało i nawet nie musiałam przerywać - nadążałam! Ale wyszłam zmachana. Potem godzinka na bieżni i 265 kalorii, następnie godzinka saunowania, standardowo 15 min. (2 poziom),  10 min. (3 poziom), 5 min. (3 poziom). Jestem hardcorem!

Sobota 27.07:
Dzisiaj 1,5h pływania w morzu, temperatura 21 stopni (co daje dodatkowe nawet 400 kalorii na godzinę). Po przeliczeniu daje to nawet 1500 spalonych kalorii. Znakomity wynik, którego nie da rady osiągnąć żadną miarą na siłowni! Polecam z całego serca. Tutaj można poczytać o pływaniu co nieco, i o tym jak najlepiej chudnąć i rzeźbić w ten sposób: http://www.samozdrowie.pl/artykuly/artykul/basen-lepszy-od-silowni,184.

Niedziela 28.07:
Nie pojechałam na siłownię, bo niestety, w weekend są tylko poranne ćwiczenia, zresztą zwykle nie bardzo ciekawe. W końcu postanowiłam poćwiczyć z Ewą Chodakowską. Odpaliłam nową płytę z tego miesiąca, Total Fitness Speed Effect. Niby ona wymyślała zestaw ćwiczeń, ale pokazuje je jej bardzo apetyczny kolega. Miły mężczyzna chwalił mnie co chwilę i mówił, że dam radę, co powodowało naprzemienne zalewanie falami śmiechu i złości. Ale jednak po raz pierwszy rzeczywiście ćwiczyłam do końca. Obserwujemy wzrost motywacji, milordzie! Ćwiczenia są sensowne, wydaje mi się, że nie jakieś strasznie ciężkie, takie akurat. Oczywiście spłynęłam potem od stóp do głów, więc tak lekko znowu nie było. Ale polecam, polecam na początek.

Poniedziałek 29.07:
Pure Szperk, godz. 16 TBC. Było nieźle. Potem 145 kalorii (20 min.) na bieżni. Wpadam w depresję, bo Pan obok biegnie 35 min. i już spalił 450 kalorii, a Pani obok biegnie tyle co ja chodzę i spaliła 300 z groszem. Ale ja nie będę tyle biegać, niedoczekanie, to przecież okropne. Postanowiłam spróbować czegoś nowego i poszłam na orbitrek. Zeszłam po 5 minutach i chyba 21 kaloriach. Bardzo drogich kaloriach. To było straszne przeżycie. Kto wymyślił to narzędzie tortur? Potem sauna, już standardowo, wszystkie trzy razy na tym drugim poziomie. Waga na siłowni pokazała 76,0 kg. Świetnie. To może oznaczać, że albo mniej piłam na siłowni, albo mniej jadłam, a w ostateczności, że rzeczywiście jestem lżejsza. Ot sens ważenia się w ciągu dnia.
Okazuje się, że przez najbliższe 20 minut nie będzie autobusu, a jest już po w pół do 8 i rodzice czekają u babci, żeby zabrać mnie i dziecko. Idę więc na piechotę. To miał być kawałek. Kiedy doszłam, moja koszulka była bardziej mokra niż ta po treningu i nawet kurtka tak przesiąkła, że jeszcze 4 godziny później była cała wilgotna. To był hardcore trening.

Wtorek 30.07:
Kilogram tłuszczu ma ładunek energetyczny o wartości 7716 kcal. Tyle trzeba spalić ponad to, co się je, aby „zgubić" 1 kg tłuszczu. No to powodzenia.
Dzisiaj znowu w domu, umówiłam się z Kasią na spacer na 19, więc nie mogłam iść na siłownię. Ale odpaliłam Speed effect z Tomkiem i jeszcze zestaw ćwiczeń na brzuch stąd: http://www.youtube.com/watch?v=2YVk__M0hh4&feature=player_embedded
Niby w tym Speed Effect piszą, że ćwiczy brzuch-uda-pośladki, ale brzuch czuję mało, dlatego sobie dołożyłam. Ten zestaw jest okropny, ale skuteczny. Zrobiłam raz, więcej nie dałam rady.

Środa 31.07:
Straszne zakwasy po wewnętrznej stronie ud. Tułam się z Elizą na basen.Tam spędzamy 3 godziny z czego dwie w wodzie. Super!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz