waga: 73,5 kg (przynajmniej nie jest gorzej)
BMI: 25,4 (nadwaga, nadal)
obwód w pasie: 94 cm (źle)
obwód w talii: 76 cm (to samo)
obwód w tyłku: 106 cm (źle)
obwód w udzie: 62 cm (źle)
Coż, na początek stwierdzam z przykrością, że spuchłam, lecz mam zamiar z tłuszczową opuchlizną walczyć, a co!
Eliza wyjechała w piątek przed południem. Do końca dnia nie mogłam się pozbierać, w takim byłam szoku (chyba), za to już w sobotę z samego rana (czytaj: dwunasta, jak mówią stare ludzie, w obiad) poszłam na siłownię. Odkupiłam od koleżanki karnet do grudnia, będę za niego płacić 130 miesięcznie, wstyd nie chodzić. Więc poszłam.
Dotarcie na siłownię zajmuje mi równo godzinę, albowiem najbliższa mojego domu i tak jest po drugiej stronie Wisły i jeszcze za Pragą, czyli na przeklętym Gocławiu, tam, gdzie diabeł dobranoc mówi. Ale lepszy Gocław niż np. Bródno czy Tarchomin, które leżą jeszcze bardziej zatopione w krainę pierwotnych ludzi zza Wielkiej Rzeki Wisły, zwanymi dalej TUBYLCAMI. Są oczywiście bliższe siłownie z tej sieci, ale mądrzy panowie pod krawatami przeliczyli sobie to dobrze trzy razy i im wyszło, że jak Natalia miałaby wybrać Gocław czy np. Centrum, Złote Tarasy, to wybierze Centrum. Wyszło im, że pewnie nie ona jedna. To sobie liczą za tę korzystną lokalizację niespełna dwukrotnie więcej. Jeżeli nie chcesz płacić, płacz i uciekaj przed tubylcami.
Jedynym na co mogłam pójść, bo ostatnim o tak późnej porze, była Power Joga. Spodziewałam się jakiegoś jogowego mistycyzmu czy coś, ale w sumie oprócz kilku wschodniobrzmiących słów, których nie powtórzę, był to mało wyczerpujący aerobik, raczej bez tego power, co ma w nazwie. Chociaż może jak na jogę był to power? Nie chcę wtedy chyba wiedzieć jak wolno ruszają się na zwykłej. Przeczytałam potem, że została ona wymyślona dla niecierpliwych Amerykańców, żeby dawali radę i się nie nudzili. Jutro znowu na nią idę, więc zobaczę jak mi się spodoba za drugim razem. Mam takie zakwasy, że nic innego by mi nie wyszło. Ale po kolei.
Zaraz po tej jodze, która zajęła mi godzinę i dała do myślenia stwierdziłam, że nie po to człowiek się tłucze tu godzinę w jedną i godzinę w druga stronę, żeby tylko godzinę spędzić na miejscu. Poszłam więc obejrzeć PRZYRZĄDY. Już zaraz po wejściu, kiedy to zdezorientowana krążyłam szukając szatni damskiej (wrodzony szósty zmysł za to od razu zaprowadził mnie do męskiej, ale w końcu przyszłam tam ćwiczyć, na przyjemności czas znajdzie się potem) dostrzegłam automatyczne schody. Widziałam je ostatnio na popularnym portalu, dlatego mnie szczególnie zaciekawiły. To taka bieżnia, tylko, że ze schodkami. Dokładnie taka jak na tym zdjęciu:
Pomyślałam sobie, że to świetny pomysł, nie od dziś wiadomo, że wchodzenie po schodach znakomicie kształtuje pośladki. Podeszłam do nich pewnym krokiem, żeby nikt nie nabrał podejrzeń co do mojej totalnej zieloności w sprawie obsługi tego typu urządzeń, i przystąpiłam do dzieła. Tu był koniec mojego kozactwa. Widząc oczyma wyobraźni siebie, która zaraz po włączeniu urządzenia spada z niego i ląduje na ziemi wśród tych wszystkich gapiących się mięśniaków była tak przerażająca, że stałam pięć minut i studiowałam wszystkie przyciski w celu uniknięcia tak straszliwego losu. Nie będę opisywać jak wreszcie do tego doszłam. Ale doszłam, włączyłam i nawet dość szybko nauczyłam się zmieniać prędkość a w końcu także włączać wentylator, co po chwili okazało się zbawieniem. Powiedziałam sobie: ok, idziesz, idziesz, to wychodź, no, na początek niewiele, 100 kalorii, a jak będzie szło świetnie to 200.
Po 50 zrobiłam sobie przerwę. Według tego monstrum weszłam na 22 piętra. 50 kalorii. 22 piętra. 50 kalorii. 22 piętra. Przecież 50 kalorii to szklanka zielonej neaste o obniżonej ilości cukru! Kiedy dochodziłam do 100 pot się lał mi nawet z uszu, a tentno momentami przekraczało 200, co, jak sobie potem uświadomiłam, było maksimum dla mojego wieku. Kiedy zeszłam stamtąd w głowie mi się kręciło i nie mogłam się utrzymać na nogach. Czułam się za to świetnie. I dlatego nie mógł to być jeszcze koniec na dzisiaj. Postanowiłam znaleźć saunę.
Cóż, byłam już wykończona, ale nie po to człowiek pozbywa się dziecka, żeby leniuchować na kanapie. Stwierdziłam, że z całą pewnością nic nie zrobi mi tak dobrze jak sauna. Rozebrałam się do majtek, owinęłam ręcznikiem i jazda. Bogu dzięki sauny damskie i męskie są osobno, w każdej szatni, to znacząco ułatwia korzystanie z nich w taki sposób, jak Pan Bóg nieprzykazał, czyli skąpo odzianym. Pobieżnie przestudiowałam regulamin korzystania, sprawdzając czy nie w przeciwwskazaniach miesiączkowania (nie zauważyłam, a było), zanotowałam w pamięci, że mam być sucha i mam ta siedzieć pomiędzy 5 a 15 minut. Tyle. Weszłam. Na najniższym z trzech poziomów leży naga do rosołu kobieta. Zszokowana stwierdzam, że pewnie lesbijka. Od razu przypominają mi się amerykańskie filmy, w których faceci czatują na siebie w saunach. Nic z tego. Wskakuję na najwyższe piętro, będę ją miała na oku.
Zdejmuję okulary, kładę obok i , ciągle owinięta ręcznikiem, leżę i oglądam migoczące światełka na suficie. Czeka mnie 10 minut prób postawienia obu stóp na rozgrzanym drewnie. Nie udało się do końca. Czuję się dobrze, trochę gorąco, ale póki leżę nie ma co narzekać. W końcu stwierdzam, ze już mam dość, naga baba uciekła chwilę wcześniej, więc dezercja nie będzie wstydem. Wstaję. Próbując podnieść okulary poparzyłam palce. Głupie dziewczę, myślę, podnosząc je nieco po omacku, bo niespodziewanie zrobiło mi się ciemno przed oczami, kto normalny wziąłby okulary do sauny?
Wychodzę, ledwo trzymając się na nogach, co zrzucam na karb gorąca, i zakładam parzące okulary na nos, bo wkurza mnie to, że nic nie widzę. Po raz pierwszy w życiu sytuacja się jednak nie poprawiła. Jestem mocno przegrzana, w uszach mi huczy a przed oczami nic. Idę od ściany do ściany jak najgorszy pijak modląc się, żeby nie przewrócić się na mokrej podłodze, której nawet nie mogę dobrze zobaczyć. Byle dojść do szafki, wezmę szampon, wrócę pod prysznic, tam się ochłodzę i wszystko będzie dobrze. Gdy doszłam do szafki nie widziałam już jednak nic. Otworzyłam ją cudem i zaczęłam gorączkowo uderzać ręką o torbę w poszukiwaniu szamponu. Zrozumiałam, że nie dam rady ani chwilę dłużej, zrobiłam chwiejne dwa kroki do tyłu, usiadłam ciężko na ławce i w tamtym momencie cały mózg mi się wyłączył. Usłyszałam ledwo jak podbiega do mnie jakaś kobieta, pytając czy wszystko ok, każde mi się położyć, podnosi nogi do góry, i tak trzyma kilka minut. Mówiła coś o poparzeniu na mojej skórze i o tym, że przesadziłam, że nie mogę tak się forsować. Jak tylko dałam radę powiedziałam jej, że już ok, że wszystko dobrze i żeby się nie martwiła. Posadziła mnie na ławce i kazała poczekać kilka minut sto razy pytając czy na pewno wszystko w porządku zanim wyszła. Gdy jednak minęła chwila, wrócił mi wzrok i słuch postanowiłam wznowić operację prysznic. Wstałam, otworzyłam szafkę i chwilę potem ocknęłam się całkiem goła na ziemi, bo ręcznik mi się zsunął, gapiąca się w sufit niewidzącymi oczyma. Leżałam tak jeszcze minutę śmiejąc się z samej siebie, gdyż śmiech z siebie jest dobry w każdej sytuacji, dziękując Bogu, że nikogo nie ma w szatni, żeby zobaczył mnie w tej chwili hańby. Cóż, gdy tylko wstałam były tam dwie rozbierające się kobiety, które prawdopodobnie były tam cały czas. Nie posiadałam się ze wstydu.
Opuściłam siłownię po 3 godzinach, słaniając się i dygocąc, słaba jak kot i mądrzejsza o nowe doświadczenia. Po powrocie do domu usiadłam do komputera i dokładnie dowiedziałam się jak korzystać z sauny. Polecam w tym celu szczególnie tą stronę:
http://sauny.w.interia.pl/sauna_procedure.htm
Powiem tylko krótko, że następnego dnia też wróciłam na siłownię. Byłam tam już o 9 do mężczyzny wyglądającego jak pół Pudzianowskiego, który ćwiczyl 50 kobiet i jednego mężczyznę w czymś co nazywa się TBC i ABT czy coś w tym stylu, ale ogólnie chodzi w tym o to, że się pocisz i męczysz przy użyciu stepów, ciężarków, piłek i mat. To była straszna, ale piękna w swej grozie godzina i z pewnością do tego wrócę. Mięśnie mnie piekły jakby ktoś podkładał pod nie ogień, jestem jednak za to wdzięczna. Potem poszłam na bieżnię, na której chodziłam 24 minuty w tempie od 4 do 7 km/h i wychodziłam 122 kalorie, następnie przeniosłam się na schody, którym oddałam kolejne 78, wchodząc przy tym na 34 piętra. Następnie poszłam na saunę. Zgodnie z zaleceniami: najpierw prysznic z myciem, potem najniższy poziom 15 minut, całkowity prysznic z wychłodzeniem ciała, odpoczynek 20 minut, najniższy poziom 10 minut, wychłodzenie, odpoczynek 20 minut, i znowu 10 minut najniższy poziom (bo mi się dobrze leżało) i wychłodzenie. Obok mnie, za którymś razem, leżała kobieta owinięta ręcznikiem. Phi, prychnęłam falując gołym ciałem, You Know Nothing, kobieto.
Z siłowni wyszłam po 4,5 godzinach, zmęczona, ale bynajmniej nie słabująca. Cóż, czegoś się chyba nauczyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz