sobota, 2 stycznia 2016

JUMPCITY Gdynia - JUMP Work Out, moja opinia o miejscu i o zajęciach.


Mojego ostatniego dnia w Gdyni - 29.12.2015, postanowiłam spełnić swoje wielkie marzenie - poskakać na batucie. Nie żeby nie było takiej możliwości w Warszawie, jest, ale lokalizacja nie jest dla mnie zbyt dobra. Myślę, że się kiedyś się tam wybiorę, tym, którzy by chcieli spróbować podsyłam link:




Były plany, że  JUMP CITY, ten park trampolin z Gdyni otworzy swoją filię w Warszawie. Sprawa jednak całkowicie ucichła w ciągu tego roku, a otworzył się właśnie Hangar646, więc nie wiadomo czy się uda czy nie. Jeśli jednak tak będzie - możecie mi wierzyć, że zupełnie nie mogę się doczekać.

Zamiast po prostu sobie poskakać, za pierwszym razem tylko popatrzeć, rozejrzeć się, spróbować, ja musiałam od razu wyskoczyć na zorganizowane zajęcia sportowe. Wyciągnęłam na nie Martę, która, o dziwo, nie próbowała się wykręcić od takiego niespodziewanego szaleństwa. Tak więc nie byłam sama! Była to dla mnie duża zmiana, nigdy nie miałam kompani!


Najpierw lokalizacja. Park mieści się w okolicach portu, nieco za Halą Targową. Jest to więc niedaleko od centrum i przystanków autobusowych. Mieści się to w dużym, obskurnym budynku i okolica też nie zachwyca, ale to naprawdę najmniejszy problem.

Teraz o samym parku - jeśli nigdy nie byliście w takim miejscu, to możecie wierzyć - zatyka. Nie potrafiłam sobie tego zupełnie wyobrazić, pojęcia nie miałam jak coś takiego może wyglądać, a i tak mnie zdziwili. Powierzchnia jest olbrzymia, ale bardzo poukładana, wrażenie jest bardzo schludne. Recepcja, mini bar, osobno trampoliny o różnym przeznaczeniu, szatnie. Razem z Martą byłyśmy na trampolinie przeznaczonej do prowadzenia zajęć, która składała się z 24-ech małych trampolin i jednej większej, poprzecznej, która niejako służyła za "scenę" dla trenera. Widać to na powyższym zdjęciu. Wielkie bydle, a to tylko JEDNA trampolina. Są także inne - do gry w koszykówkę (3 ścieżki, na których można rzucać do kosza robiąc wymyślne salta), do akrobacji typu salta (3 ścieżki), sportowe ( odbijające bardzo wysoko i normalnie niedostępne "z ulicy"), zestaw trampolin połączony z basenem z gąbkami (podobno genialne, ale niestety nie widziałam) i kolejny zestaw trampolin przygotowany pod to, żeby grać na nim w zbijaka. Tak, to już wszystko. Olbrzymie, mówię Wam. Może to sobie obejrzeć tutaj.

Jeśli chodzi o przygotowanie typu recepcja i mini bar to nie mam nic do zarzucenia i niewiele do powiedzenia. Wyglądało czysto, schludnie i profesjonalnie. Zwykle jednak cała zabawa rozbija się o szatnie i niestety w tym wypadku też tak było. Może miałam pecha, ale już na samym początku zszokował mnie nielichy smrodek. Szatnie połączone są z prysznicami i toaletami, ale nie wydają się być szczególnie często wietrzone. Jest tam też trochę rozgardiaszu i wydaje mi się, że sprzątaczka zagląda jednak za rzadko. Prysznic, który pewnie dla osób przychodzących tam czysto rekreacyjnie (a tych jest większość) nie jest może najważniejszy, dla mnie jednak jest bardzo istotny, był bardzo rozczarowujący. Prowadziły do niego przeszklone drzwi (do tego ustawione dokładnie naprzeciw drzwi do samej szatni, więc widać wnętrze nawet zza nich), absolutnie nie zapewniające prywatności, natryski nie były oddzielone nawet zasłonką (mimo, że były dwa obok siebie) i ogólnie sytuacja mogła mocno krępować. To był zdecydowanie największy minus. Toalety, do których zajrzałam, czy też szafki już nie stanowiły problemu. Czyli szatnie są minusem całego kompleksu.

Kolejna rzecz, o której warto w tym momencie wspomnieć, to kontakt z parkiem. Tego dnia wykonałam do nich dokładnie 17 połączeń (tak, policzyłam) z czego w trzynastu przypadkach nie było zajęte, połączyłam się z automatem, który kazał mi czekać, ale nikt nie podniósł słuchawki. Ponieważ dzwoniłam od godziny 10 do 17, w różnych godzinach, jestem w zasadzie pewna, że zrobiłam wszystko co się dało - personel po prostu nie jest zainteresowany odbieraniem połączeń. W końcu, w przypływie desperacji napisałam maila i BINGO! Odpisano mi w naprawdę niedługim czasie, po czym napisałam kolejnego i dostałam kolejną odpowiedź. Czyli jeśli ktoś chce się skontaktować z JUMPCITY, to tylko mailowo, telefonicznie nawet nie ma co próbować.

I na koniec wywodu ogólnego, zanim przejdę do opisu zajęć wspomnę o cenach. Łatwo można je sprawdzić, dlatego nie będę wszystkich przytaczać, powiem tylko, że ceny są dość wysokie jak na przeciętne zajęcia sportowe i niestety karnety nie poprawiają sytuacji jakoś bardzo. Za to jeśli ktoś się wybiera rodzinnie, z małymi dziećmi to wchodzi na jednym bilecie, w dodatku ulgowym, więc jest to rozrywka dużo tańsza niż wyjście do kina, a o ile zdrowsza!

A teraz - zajęcia. Wybrałyśmy się z Martą na JUMP Work Out, okazało się, że jest to CrossFit na trampolinie. Czyli dla mnie - ideał! Co mają o tym do powiedzenia organizatorzy?

Ekstremalne spalanie tkanki tłuszczowej, wysmuklenie sylwetki, poprawa wydolności, szybkości, siły oraz EKSPLOZJA ENDORFIN to główne zalety tego rewolucyjnego treningu.
Mocny, intensywny trening na trampolinach, oparty na zmiennym tempie oraz z wykorzystaniem profesjalnego sprzętu, umożliwia maksymalizację efektów treningu oraz łączenie ćwiczeń aerobowych z siłowymi.


Zajęcia JUMP Workout przygotowują do biegów z cyklu RUNMAGEDDON !
Runmageddon jest to wyścig na ekstremalnym torze przeszkód na którym czekają na startujących takie przeszkody do pokonania jak błoto, woda, ogień, bagno, przeszkody linowe, skośne i pionowe ściany, zasieki, okopy i inne atrakcje. Jest to jedyna na świecie impreza z takim zagęszczeniem przeszkód i tak ciekawą trasą!
Runmageddon wymaga kompleksowego przygotowania fizycznego i dużego hartu ducha. Aby pokonać przeszkody na trasie nie wystarczy tylko umiejętność biegania, trzeba rozwijać swoją siłę na wszystkich płaszczyznach.
Zajęcia trwają 60 minut

I powiem Wam, że jest tu tylko jedno kłamstwo - nie trwało to to 60 minut. Facet, który to prowadził, Sebastian, miał petardę w tyłku, energii za dziesięciu, i pozytywne nastawienie całego chóru gospel. Był absolutnie niezdolny do zmieszczenia się w wyznaczonym czasie, ale ciężko mi go za to winić.

Jakie wrażenia z samych zajęć?

Natalia: Ja, jak to ja, potraktowałam to jako ćwiczenia pełną gębą i strasznie się z początku spinałam, żeby zrobić wszystko jak najlepiej i jak najdokładniej. W końcu zauważyłam, że po prostu nie da rady, te ćwiczenia były szalenie trudne, niektóre wyjątkowo skomplikowane, a niektóre po prostu wykańczające fizycznie. Mimo to nie były to niebotyczne akrobacje, kiedy stwierdzasz, że nawet nie ma sensu próbować. Opłacało się włożyć trochę energii. Wystarczyło się rozejrzeć, żeby zobaczyć, że każdy pracował na swoich możliwościach, a te były naprawdę różne. Czuję, że jeśli by regularnie uczęszczać na te zajęcia, to mięśnie zdecydowanie by się wzmocniły i to tak naprawdę wszystkie (bo w niektórych momentach, to trzeba było pracować DOSŁOWNIE całym ciałem, żeby się wybić). Było stricte cardio, ale także praca z obciążeniem - hantle, kije treningowe, piłki lekarskie. Wiele ćwiczeń było na ramiona i mięśnie głębokie, co nie jest tak oczywiste. Słowem - wszystko dla przyszłych wyczynowców. Ale ja tak naprawdę chciałam pójść na te zajęcia z zupełnie innego powodu, niż typowe treningowe motywacje - chciałam poczuć endorfiny. Mówią, że każdy trening daje wyrzut endorfin, ale powiem szczerze, że sama ciągle szukam czegoś co spowoduje ten sam błysk w oku, który widzę u innych. Trampoliny były moją Ziemią Obiecaną. I prawdopodobnie bym tego nie doznała, gdyby nie ten Szalony Sebastian. Facet był absolutnie dziki! Zarażał swoim dobrym humorem tak bardzo, że wreszcie udało mi się na tyle wyluzować, żeby zacząć się rzeczywiście bawić!

Marta: Ten facet, Sebastian, który to prowadził, był po prostu niesamowity, on ma tyle energii, że może nią obdarować wszystkich dookoła i jeszcze mu zostanie! Jak widziałam jego entuzjazm, to nawet jak już zdychałam od podskakiwania na kolanach, to mi się dalej chciało. Strasznie fajnie było! I jeśli chodzi o poziom endorfin, to miałaś rację, z poczucia absurdu tej sytuacji i obserwowania tych dojrzałych mężczyzn podskakujących jak koty na trampolinach, nie mogłam się przestać śmiać. A jeszcze bardziej chciało mi się śmiać, jak sobie wyobrażałam, jak muszę ja wyglądać, podskakując na jakieś 15 centymetrów, podczas gdy inni skakali na metr!

A jak efekty? Zakwasy są?

Marta: Przedramiona mnie trochę bolą, nogi bolą teraz (wieczorem) już całkiem mocno, ale proszę wziąć pod uwagę, że nie ćwiczyłam od miliona lat, po prostu jakaś nadaktywna baba wyrwała mnie na fitnesy, a ja się zgodziłam i nie wiem, jak do tego doszło.

Natalia: Kilka godzin po zajęciach spędziłam ponad cztery kolejne w pociągu do Warszawy śpiąc powykręcana niemiłosiernie. Następnego dnia bolało mnie wszystko, ale ile było w tym zasługi tych zajęć? Ciężko stwierdzić. Na pewno miałam lekkie zakwasy w nogach i na pewno nie-lekkie zakwasy w przedramionach, plecach i całej obręczy barkowej. Duża część ćwiczeń była na wzmacnianie rąk i jeśli się postarać, to można było je dziko wyćwiczyć.

Podsumowując...

Marta: Czułam się świetnie, trochę nie dawałam rady, ale miałam taki ubaw z siebie, że nawet jak pokracznie wywijałam nogami w niebiosach, to nie miałam czasu na zmartwienie się tym, jak wyglądam.

Natalia: Zajęcia zdecydowanie spełniły moje oczekiwania - było ciężko, był prawdziwy trening, był pot i łzy, ale łzy szczęścia! Zabawa była na maksa, więc i endorfiny i work out. Czego chcieć więcej? Powiem Wam szczerze - żałuję, że nie mogę tam bywać przynajmniej raz w tygodniu!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz